T(o)urbacz i kierowana Archaniołem rozszczepiona drużyna

T(o)urbacz i kierowana Archaniołem rozszczepiona drużyna           

            29 września 2018 r. niesiona potrzebą zaczerpnięcia górskiego powietrza oraz wyprodukowania nieco kwasu mlekowego w muskulaturze ciała, grupa z klasy 2 LO z niewielkimi dodatkami, w składzie: s. Stella, Werka, Dominik, Dawid, Daniel, Karina wraz z kuzynem Pawłem oraz Iga z przyjaciółką Ingą i przygarniętym w drodze psem Centriolą, udała się na Turbacz.

Turbacz jest najwyższym szczytem Gorców, a na jego wierzchołek prowadzi wiele tras. Jeszcze przed wyruszeniem zaplanowaliśmy obranie trasy zielonej, jako tej, która zawiedzie nas do schroniska oraz żółtą, którą mieliśmy odbyć drogę powrotną.

Spotkawszy się na dworcu autobusowym około godziny 8.10, rozpoczęliśmy podróż autobusem, który zawiózł nas do Nowego Targu. Tam też spotkaliśmy Centriolę- biało czarnego kundelka, który wzgardzał wszelkim proponowanym pożywieniem, ale z werwą podążył naszym śladem.

Przeszliśmy zatem przez centrum miasta, trafiając na początek obranego szlaku, kiedy niebo zasnuło się cumulusami, a nieboskłon zaczął siąpić ciętą mżawką. Uznaliśmy to za dobry omen.

Jednak po około 40 minutach słońce przezierało się już przez skłębioną mgłę, co dodało niezwykłego animuszu dwóm przedstawicielom naszej ekipy- Dominikowi i Danielowi, którzy ogarnięci imperatywem ukazania swojej nieugiętej kondycji i pożałowania względem naszej opieszałości, ruszyli naprzód, niby jelenie na rykowisko. Po pewnym czasie uznaliśmy za stosowne nawiązanie z nimi kontaktu telefonicznego, który zasiał w nas wrażenie, iż podczas gdy oni przekroczyli już połowę trasy, my zboczyliśmy ze szlaku.

Siląc się na zachowanie pozorów miłego uosobienia oraz wspaniałej aparycji, s. Stella oraz Iga zadzierzgnęły znajomości z prowadzącymi zdezelowany wehikuł w postaci traktora oraz swoistej przyczepy osobnikami. Jeden z nich ochoczo kiwając głową wskazał nam ścieżkę prowadzącą dosłownie i w przenośni „w górę”, która odchylała się o około 80°  od naszego aktualnego położenia, drugi wydobył z siebie odgłos podobny do zarzynanego głuszca. Uznaliśmy to za okaz miejscowej gwary.

Po około 2,5 godzinach dotarliśmy do miejsca, gdzie łączą się wszystkie szlaki i gdzie w reszcie dostrzegliśmy znaki cywilizacji, w postaci tabunu małych dzieci oraz biegaczy. Nie muszę dodawać, iż Centriola oddalała się od nas jedynie kierowana potrzebami fizjologicznymi, wiernie trwając przy naszym boku.

Dotarłszy do schroniska, z entuzjazmem ogrzaliśmy się w jego rozkosznie tłocznym wnętrzu, zamówiliśmy zupy i fasolki po bretońsku oraz wspaniałą herbatę z brusznicą. Chłopcy, którzy czekali na nasze przybycie od przeszło godziny (jak się później okazało, zrobiliśmy „kółko”, wydłużając parokrotnie trasę) starali się nie okazywać rozdrażnienia, więc na sam nasz widok, czmychnęli na zewnątrz.

Po chwili odpoczynku, ruszyliśmy na sam szczyt, który oddalony nieco od schroniska, oznaczony był kamiennym obeliskiem. Wiatr dął niemiłosiernie, więc Iga kierowana patowością sytuacji, założyła bluzę z symbolem Nowodworka, co nie uszło czujnej uwadze dumnym przedstawicielom Liceum św. Rity. Obyło się jednak bez bijatyki.

Decydując się na powrót, (nie)całą drużyną skierowaliśmy kroki w stronę żółtego szlaku, kiedy Iga i Inga dostrzegły nieobecności Centrioli, która omamiona zapachem bigosu, została w schronisku. Wróciły więc biegiem do niewielkiego budynku, gdzie z niepokojem otwierając drzwi spostrzegły, że psina czeka tuż przy wyjściu. Na przybycie dziewcząt zareagowała falą czułości i entuzjazmem.

Podczas powrotu na prowadzenie wybiła się grupa w składzie: Karina, Paweł, Inga, Iga i Centriola. Sercem ich gangu stała się oczywiście sunia, która w napadzie Choroby Afektywnej Dwubiegunowej, tarzała się w kałużach i podgryzała nogawki włóczęgów. Wszyscy byli nią urzeczeni. Jak się później okazało- nazbyt urzeczeni. Grupa omyłkowo skręciła na szlak niebieski, który prowadził do wsi, o uroczej nazwie Łopuszna. Początkowo rozbawiona błędem grupa, zaczęła się nieco niepokoić, kiedy po około 2-godzinnej wędrówce kamieniście- ekstremalną ścieżką, nadal nie wydawało się, iż włóczęga dochodzi do kresu. Jednak nagle, zza drzew wyłoniła się drewniana chatka. Iga zdobyła się zatem na rozpaczliwą próbę zasięgnięcia informacji i zapytała starszej mieszkanki ww. chaty „Którędy do Nowego Targu?”. Zaskoczona starowinka odparła: „Kochana, do Nowego Targu to będzie z 12 kilometrów.”

W tymże miejscu zaginęła bez śladu Centriola, która pomimo nawoływań, nie pojawiła się już nigdy. Podejrzewamy, że zdradzieckie stworzenie celowo zwiodło nas na manowce, a owa chatka była jego domem.

Zatrwożona brakiem zasięgu i baterii w telefonach grupa, podążyła za wskazówkami miejscowej kobieciny i przeszła około dwa kilometry, aż trafiła do wsi Łopuszna, gdzie natknęła się na tablicę upamiętniającą osobę ks. Józefa Tischnera, ozdobioną jego słowami: „Świat stoi na opak. Nie jest dobrze. Ale co miało być tak całkiem źle, to też nie powim”. Pokrzepiło nas to wielce. Dwa kilometry później natknęliśmy się na autobus jadący do Nowego Targu, którego kierowca uznał za stosowne zatrzymanie wozu na środku szosy i zakupienie mleka.

Po 15- minutowej podróży dotarliśmy do Nowego Targu, przekonani, że reszta grupy jest od dawna w swoich domach.

Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu, Dominik, Daniel, Werka, Dawid i s. Stella dotarli na nowotarski dworzec około 15 minut później, gdyż jedna z uczestniczek nadwyrężyła ścięgno kolanowe.

Wsiadłszy do autobusu, ledwo żywi, dotarliśmy do Krakowa.

29 września był też świętem Michała Archanioła, który sprawował nad nami wyraźną pieczę 😉

Iga Mamińska, klasa 2LO